Ogłoszenie




#1 2011-12-22 22:53:17

 Johny Curtis

http://i.imgur.com/Nma0kze.png

1399874
Skąd: Siedlce
Zarejestrowany: 2011-12-21
Posty: 34
Punktów :   

Moja skromna powieść (Andaria)

Od razu mówie - jestem totalnym amatorem, toteż proszę o niezbyt ostre komentarze

Oto fragment mojej twórczości literackiej
Zachęcam do czytania i oceniania

ANDARIA

PROLOG

Zbliżała się północ i stolica Andarii, Dulon pogrążała się w mroku. Jednakże nie wszyscy mieszkańcy spali. Po głównym rynku miasta biegł zakapturzony mężczyzna, mijając piękne kamienice i kramy. Podążał bez przeszkód, do czasu gdy natrafił na dwóch strażników miejskich.
-Co się tak po nocy szwendacie? – zapytał jeden z nich.
-Nie znam was mości panie, a podejrzanie wyglądacie. Chybaście nie z Dulonu, mam rację? – zapytał drugi strażnik.
-Zejdźcie z drogi głupcy. Nie wiecie z kim macie do czynienia – tajemniczy gość wyglądał na zdenerwowanego.
Mężczyzna odwinął rękaw płaszcza i wyciągnął przed siebie dłoń. Strażnicy zerknęli na tajemniczy pierścień na palcu mężczyzny i bardzo się przerazili. Po tym zdarzeniu przepuścili go bez słowa
„ Najchętniej pozabijałbym ich, żeby już nigdy nie powrócili do swych rodzin.” – myślał mężczyzna. – „Nie, nie czas teraz na zabawy. Trzeba szybko wykonać zlecenie.”
Pobiegł dalej przed siebie i skręcił w ciasny zaułek. Stanął przed małą kamienicą i pociągnął za klamkę. Drzwi były zamknięte, jednakże mężczyzna nie zmartwił się tym i wyciągnął z kieszeni płaszcza dziwne klucze. Włożył je w zamek, chwilę pokręcił i mechanizm puścił.
„Uważa iż zamykając drzwi uniknie przeznaczenia? Uniknie śmierci? Żałosne.”
Tajemniczy włamywacz otworzył cicho drzwi i wszedł do izby. Przeszedł kilka kroków w stronę łóżka i pochylił się nad śpiącą postacią. Była to piękna, młoda kobieta, która nie mogła mięć więcej niż trzydzieści lat. Spała słodko nie spodziewając się nadchodzącej śmierci. Zabójca trzymał w dłoni długi, srebrny nóż. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i cichutko zatopił ostrze w ciele ofiary. Ta, niczego się nie spodziewając, jęknęła cichutko i wyglądała jakby dalej spała. Była jednak martwa. Zabójca wyszedł z budynku tak szybko jak wszedł. Miasto opuścił nie główną bramą, ale boczną furtką niedaleko kościoła. Mieszkańcy dalej spokojnie spali, nieświadomi, że Rosie córka Wielkiego Paladyna, generała Marcusa nie żyła. Tymczasem był to dopiero początek tragicznych wydarzeń.






Rozdział 1
Niepokojące nowiny

Karczma „Tłusty Dzik” może i nie była największą i najlepszą gospodą w Dulonie, ale miała to coś, co przyciągało klientów. Być może był to świetny browar, może mili gospodarze, a być może i jedno i drugie. „Tłusty Dzik” był starą drewnianą chatą, w której jednak zawsze panował gwar i poruszenie. W kominku wesoło trzaskał ogień, na podeście grali grajkowie, a na zmęczonych gości zawsze czekał zimny browar. Tak, to był właśnie „Tłusty Dzik”, ten sam co zawsze. Właścicielem karczmy wciąż był stary Ludwik Eksler, a karczmę po nim miał przejąć, jego syn Janus. Esklerowie byli ogólnie w Dulonie postrzegani jako mili ludzie i świetni towarzysze do kieliszka. Tłusty Dzik był również świetnym źródłem informacji, a o Janusie Ekslerze mówiono, że wie więcej niż król i królowa razem wzięci. Nic więc dziwnego, że w ciepły sierpniowy wieczór to właśnie do tej karczmy weszli dwaj mężczyźni i przysiedli się do stolika, przy którym ktoś już siedział.
-Witaj Lans, coś taki strapiony? Zamów dla nas piwko – zagadał jeden z nich.
-Brad, a któż to jest u licha? – zapytał ten nazwany Lansem.
-Mój błąd. Nie przedstawiłem ci mojego kuzyna Carrusa – odparł Brad.
Dopiero teraz Lans dostrzegł silnie zbudowanego, wysokiego mężczyznę. Sadząc po jego śniadej cerze pochodził z zachodu. Brad jakby odgadując jego myśli odparł:
-Carrus jest z Darionu. Przybył do Andarii i chyba chce tu zostać na stałe.
-Jestem Lans, były paladyn – rzekł wojownik.
-A ja Carrus, łowca smoków – tubalnym głosem odparł kuzyn Brada.
-Co cię sprowadza do Dulonu?
-Pewien człowiek w Darionie powiedział mi, że w tych okolicach zauważono wielkiego złotego smoka. Nigdy jeszcze takiego nie upolowałem i byłby to duży krok w mej karierze. Po za tym za łeb tego stwora dostałbym od waszych władców sporą nagrodę.
-Ha, ha, nie obiecywałbym sobie zbyt wiele po Isabelli – zaśmiał się Lans.
-Daruj sobie Lans – Brad, choć zawsze uśmiechnięty, teraz nie podzielał jego entuzjazmu.
-Opowiedz mi o Dulonie i parze królewskiej – poprosił Carrus.
-No dobra, od czego by tu zacząć – zastanowił się Lans. – Dulon to wspaniałe miasto, największe na obu kontynentach. Jego mury rozciągają się od Starego Lasu aż po Isgalrath. To także stolica Andarii, najwspanialszego królestwa na świecie. Największą zagadką Dulonu jest to, że pełni funkcję dużego miasta, jak i świetnej fortecy. Stacjonuje tu również dużo wojska oraz straży miejskiej. Dulon jest położony nad morzem, co jest ważne strategicznie oraz handlowo. Sercem Dulonu jest wspaniały zamek, położony w centrum miasta i otoczony podwójnym murem. W zamku tym mieszka para królewska.
-Słyszałem, że sposób rządzenia w Andarii jest specyficzny – wtrącił Carrus.
-Można tak to ująć. Bo widzisz drogi przyjacielu, w Andarii monarchia nie jest zwyczajna jak w innych państwach, dajmy na to w Darionie. Wynika to z długiej historii naszego narodu, której nie będę już teraz przytaczał. No więc, w Andarii to królowa pełni największą władzę, rzekłbym absolutną, a król sprawuje jedynie funkcje reprezentacyjne. Wieśniacy mówią, że król jest tylko po to, żeby królowa miała dzieci, czyli następców.
-A jeśli królowa nie ma córki? – zapytał Carrus.
-Wtedy wybiera się inną, nadającą się do tego kandydatkę z rodziny królowej. Obecnie królową jest Isabella, a królem Ken II. Małżeństwo to jest czysto polityczne, na dodatek bystry obserwator może zauważyć, że król rywalizuje z królową, a wynika to właśnie z podziału władzy. – odpowiedział Lans.
-Facetów zawsze władza pociągała bardziej niż kobiety i uważali, że to oni powinni rządzić. Dlatego system rządzenia w Andarii jest tak kontrowersyjny – powiedział Brad.
-Nigdy tak o tym nie myślałem – odparł zdumiony Lans.
Dokończyli piwo i zawołali na karczmarza po kolejny dzban. Ten rozejrzał się po karczmie, czy aby nikt nie przysłuchuje się rozmowie. Nie lubił gdy w karczmie rozmawiało się na tematy polityczne. To po prostu było niebezpieczne. Jednakże dobrze wiedział, że do jego karczmy zaglądali różni ludzie, często bardzo podejrzani. Karczmarz kierował się jednak zasadą, że należy ugościć każdego. Po za tym Lans i Brad bywali tu często, znał ich. W szczególności Brada. Lans kontynuował.
-Kontynuując, na pierwszy rzut oka wszystko jest wspaniale. Podczas wielkich uroczystości para wygląda na zadowolonych, a nawet zakochanych, a człowiek ma wrażenie, że żyje w świetnym państwie. Niestety istnieje wielu przeciwników królowej, którzy uważają, że to Ken powinien mieć większą władzę. Sadzę, że jednak nigdy do tego nie dojdzie, bo jak już mówiłem jest to wielowiekowa tradycja Andarii. Jednakże myślę, że taki sposób rządzenia utrudnia też dyplomację. Uważam, że Anders, król Darionu chętniej rozmawiałby z Kenem niż z Isabellą.
-Nie tylko dlatego, że królowa to nie facet, a Anders tak. Po prostu z królową ciężko jest się dogadać – wtrącił Brad.
-Co masz na myśli? – zapytał zdziwiony Carrus.
-Chodzi mu o to, że królowa Isabella ma ognisty temperament – powiedział Lans.
Tym razem wszyscy wybuchnęli śmiechem i parsknęli na boki piwem.
-A kim są ci paladyni? – Carrus dalej zadawał pytania.
-I tu przechodzimy do kolejnej różnicy między królem, a królową. Straż przyboczna królowej to Paladyni, a straż przyboczna króla to Wilki. Obie te grupy działają bardzo podobnie. Jak dobrze wiemy wojska Andarii jest kilkadziesiąt tysięcy. Dzieli się ono również na miejskie i rycerskie. Strażnicy miejscy stanowią jakąś ćwierć całego wojska, reszta to żołnierze walczący na polu bitwy. Paladyni i Wilki to ledwie dwie setki, jednakże ich żołnierze są świetnie wyszkoleni i uzbrojeni. Paladynów wybiera się z wojska rycerskiego, a Wilków z miejskiego. Paladynami rządzi Wielki Paladyn, najczęściej oficer rycerski, odznaczający się szczególnymi zasługami dla państwa. Wilkami zaś rządzi Wielki Wilk i sytuacja wygląda tak samo jak u paladynów. To właśnie Wielcy – Wilk i Paladyn zajmują się rekrutacją Wilków i Paladynów. Faktem jest, że obie te grupy nie za bardzo się lubią. Wynika to z tego, że paladyni są lepiej uzbrojeni, co wzbudza zazdrość Wilków. Jest to kolejny dowód na wyższość królowej nad królem.
-Ty byłeś kiedyś paladynem, mam rację? Dlaczego już nie jesteś? – zapytał Carrus.
-Odeszłem, ponieważ… to dłuższa historia, którą opowiem ci kiedy indziej – zająknął się Lans.
-Napijmy się – zaproponował Brad.
Wszyscy sięgnęli do kuflów i zdrowo pociągnęli.
-A kto pełni funkcję Wielkiego Paladyna i Wielkiego Wilka? – zapytał znów Carrus.
-Wielkim Paladynem jest generał Marcus Dulończyk, a Wielkim Wilkiem sir Jakub von Mordrag – odpowiedział mu Lans.
-Jakub Mordrag? Taki z blizną na twarzy? – Carrus był wyraźnie zaciekawiony.
-Tak, to ten sam, a o co chodzi?
-Miałem nieprzyjemność spotkać go w Darionie. Kawał drania.
-Co się wtedy stało?
-Ech. To dłuższa historia, którą opowiem ci kiedy indziej – Carrus mrugnął do Lansa zawadiacko.
-Coraz bardziej cię lubię Carrus i zastanawiam się, skoro jesteś taki w porządku, to jak możesz być spokrewniony z takim głąbem Bradem.
Wszyscy oprócz Brada, który się zakrztusił, roześmiali się i atmosfera w „Tłustym Dziku” robiła się coraz lepsza.
-A wracając do rodziny królewskiej, to kto jest następczynią tronu?
-Ponieważ, Isabella nie ma dzieci i już raczej nie będzie mieć, dziedziczką tronu jest Rosie, córka Marcusa Dulończyka.
-Wielkiego Paladyna?
-Tak, właśnie jego. To jacyś krewni królowej.
Lans skończył swój długi, bo trwający od przyjścia Carrusa i Brada, monolog i teraz sączył już tylko po cichu piwo. Wszyscy na pewien czas umilkli i zapewne zajmowali się swoimi myślami.
W tym samym czasie drzwi karczmy otworzyły się i stanął w nich zdyszany, młody Janus Eksler.
-Słuchajcie ludzie! Tragiczne nowiny! Rosie, córka Marcusa Dulończyka, następczyni tronu Andarii, została znaleziona martwa w swym domu w Dulonie. Prawdopodobnie została zamordowana – wyrzucił z siebie chłopak jednym tchem.
Po tych słowach muzycy przestali grać, wesoła i pijacka atmosfera ulotniła się, a w karczmie pozostała tylko cisza i pustka.

* * *

W najwyższej wieży zamku w Dulonie królowa Isabella wciąż nie mogła dojść do siebie. Przestała już myśleć, że śmierć Rosie była przypadkiem i zaczęła naprawdę się martwić. Zamieszki w mieście, wzrost jej przeciwników, śmierć dziedziczki tronu. Po raz pierwszy od początku panowania królowej, jej władza była zagrożona. Ponadto minęło dwadzieścia lat od zakończenia wojny z Wenderlandem i Isabella musiała dbać o stosunki z sąsiadem, a te ostatnio, podejrzanie uległy pogorszeniu. „Ale wciąż jesteś królową Andarii” – myślała Isabella. „Ale czy ten tytuł jeszcze coś znaczy?” – zamartwiała się. Z nerwów otworzyła stojąca na stoliku butelkę wina i wypiła z butelki nie dbając o nietakt i jej problemy ze zdrowiem. Alkohol ją uspokoił i przywrócił racjonalne myślenie, ale także myśl, która napawała Isabellę przerażeniem. Od kilku dni myślała o tym, kto może być odpowiedzialny za te dziwne sprawy, ale dopiero teraz wpadła na tą oczywistość. Przez chwilę próbowała to z siebie wyrzucić, ale poddała się. To było bardzo prawdopodobne. A oznaczało to, że będzie musiała poważnie porozmawiać z Kenem.
* * *

Lans Reamion był wysokim i szczupłym mężczyzną o nieprzeciętnych zdolnościach na polu walki. Należał dawniej do paladynów, po odejściu ze służby brał się za różne zajęcia i od czasu do czasu walczył na miejskiej arenie. Miał długie czarne włosy i zawadiacką grzywkę, która zasłaniała mu jedno oko. Jego twarz przypominała o licznych walkach i potyczkach, miał ją pokrytą bliznami i siniakami. Pomimo to, był przez kobiety uważany za przystojnego mężczyznę. Lans lubił towarzystwo innych ludzi, ale też nie był tak roześmiany i lekkomyślny jak Brad. Stawiał na logiczne myślenie, był też bardzo pracowity. Brad, najlepszy przyjaciel Lansa, był zaś jego przeciwieństwem. Urodził się w Starfen, ale większość życia spędził w Dulonie. Jego rodzina pochodziła zaś z Darionu. Z zawodu kowal, choć zawsze bardziej interesowało go łowiectwo i walka. Porzucił w młodości swą profesję. Jego prawdziwym żywiołem były jednak huczne zabawy w „Tłustym Dziku” oraz „spotkania” w pobliskich burdlach. Przez swój hulaszczy tryb życia Brad często chodził bez grosza w sakiewce. Brad był niski i dość gruby. Włosy miał kręcone i bardzo jasne, a uśmiech wiecznie gościł na jego twarzy. W Dulonie zasłynął jako człowiek przyjacielski i życzliwy, ale także rozrabiaka i pijak. Faktem było, że Lans i Brad tworzyli dość dziwną, ale zgraną parę. Oboje byli wyrzutkami i ludźmi niespełnionymi zawodowo. Ich życie miał na zawsze odmienić Carrus z Darionu, kuzyn Brada. Chociaż od ich rozmowy w „Tłustym Dziku” minął dopiero tydzień, Carrus zdążył już się zaprzyjaźnić z Lansem i Bradem. Wniósł on do ich nudnego życia powiew świeżości i zew przygody, jaką miało być poszukiwanie złotego smoka. Był to jednak dopiero początek wielkich przygód wojowników, którzy mieli już nigdy nie zaznać spokojnego, sielskiego życia. Lans był tego dnia wyjątkowo niespokojny. Cały dzień przesiedział w swym domu i dopiero teraz Brad, który go odwiedził, zmusił go do mówienia.
-Mów o co chodzi Lans? Cały dzień siedzisz w domu, widzę, że coś cię trapi.
-Dużo myślałem na temat morderstwa dziedziczki tronu Rosie – odparł spokojnie Lans.
-Znowu zaczynasz z tym morderstwem. Daruj sobie te sprawę i choć do karczmy – Brad wyglądał na niezaciekawionego.
-Nie skończę z tym ty głupi pijaku, ponieważ może ty widzisz tylko cycki i alkohol. Cały dzień tylko przesiadujesz w tej głupiej karczmie. Ale ja wiem, że coś się święci. Zamierzam nad tym popracować - warknął Lans.
-Przecież to nie twoja sprawa, zajmą się tym jacyś śledczy królewscy czy coś.
-To morderstwo jest dopiero początkiem. Teraz się dopiero zacznie. Kiedy do Dulonu przyjechał Carrus, rozmawialiśmy o parze królewskiej i dało mi to do myślenia. Jak myślisz, kto najbardziej chce upadku królowej?
-Król?
-No właśnie.
-Nie, to niemożliwe. Może i Ken chciałby mieć trochę więcej władzy, ale na pewno nie byłby zdolny zamordować dziedziczkę tronu, żeby utrudnić władzę kobietom w Andarii. Po za tym na moje oko, to fajny gość.
-Twoje oko jest ślepe, a pozory mylą. Brad zauważ, że to wszystko to nie jest zbieg okoliczności. A zamieszki w centrum Dulonu?
-Przesadzasz Lans.
-Myślałem, że trzymasz moją stronę.
-No bo tak jest… - Brad zająknął się.
-Nie chcę już z tobą o tym rozmawiać, przypomnisz sobie moje słowa i zobaczysz, że ta sprawa źle się skończy.
-Ja tam idę do karczmy się napić, z Carrusem. Idziesz z nami? – Brad jakby nie zważał na to co mówi jego przyjaciel.
-Wiesz co? Wynoś się i nie pokazuj się tu więcej – krzyknął Lans.
Brad nic już nie mówiąc, wyszedł z domu trzaskając głośno drzwiami.
Jeśli ta banda ignorantów nie zauważa zdrady stanu to muszę porozmawiać z kimś innym. – myślał Lans.
Zamyślił się i uśmiechnął się po chwili. Zobaczymy co na to powie ojciec zamordowanej i mój stary kumpel – Marcus Dulończyk – powiedział w myślach Lans i wyszedł z domu.

* * *

Lans dobrze wiedział gdzie znajdzie teraz paladyna. Poznał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że był on człowiekiem niezwykle pobożnym. Lans wyruszył więc w stronę kościoła św.Jana. Choć spędził w Dulonie prawie całe swoje życie, nie przestał zachwycać się tym miastem. Rozglądał się raz po raz na boki i podziwiał miasto. Kościół św.Jana znajdował się na pograniczu biedniejszej dzielnicy, w której to mieszkał Lans i Brad, oraz bogatszej, w której żyli głównie bogaci kupcy. Tutaj domy były naprawdę pięknę, wszystkie zbudowane z kamienia, a nie z drewna, na dodatek pokryte lśniącymi, czerwonymi dachówkami. Sam kościół również zachwycał prostotą, a jednocześnie starannym wykończeniem. Lans zastanawiał się, jakim genialnym człowiekiem był ten kto zaprojektował i zbudował świątynię. Paladyn wyrwał się z zadumy, gdy zbliżył się do drzwi kościoła. Wszedł do środka i od razu ujrzał Marcusa. Kościół był pusty, tylko generał klęczał przy pierwszej ławce. Obrócił się w stronę Lansa i spojrzał mu w oczy. Był bardzo smutny, ale nie płakał. Paladyn podszedł do Dulończyka.
-Witaj Marcus. Przykro mi z powodu Rosie – zagadnął generała Lans.
-Ach to ty Lans…Dzięki, muszę z kimś o tym pogadać. Chodźmy do mojego domu, tu nie będziemy o tym rozmawiać – Marcus był wyraźnie zadowolony odwiedzinami starego kolegi.
Wyszli ze świątyni i udali się do domu generała.
-Myślę, że ty również uważasz, że coś się dzieje, że te wszystkie zdarzenia mają jakiś związek z utratą autorytetu królowej – zapytał od razu Lans.
-Tak, ja też o tym myślałem. Myślisz, że ktoś próbuje przejąć władzę? – Marcus podzielał jego entuzjazm.
-Tego jeszcze nie wiem. Na razie czy tego chcemy czy nie, musimy poczekać na rozwój wydarzeń.
-Mam przeczucie, że jeśli do tego dojdzie, to nie skończy się na politycznych gierkach.
-No jasne. Wyniknie z tego niezła rozpierducha.
-Ta. Hej Lans, tak sobie pomyślałem. Wchodzisz w to?
-Zapomnij Marcus, nie wrócę do paladynów.
-Nie chodzi mi o to, tylko wiesz o to całe śledztwo i rozwikłanie zagadki tych niepokojących zdarzeń. Słuchaj mamy podobne pogląd na ten temat i obaj widzimy, że coś jest nie tak. Ci z zamku nawet jeśli coś podejrzewają to siedzą cicho, więc tym bardziej powinniśmy się tym zająć. Może zamiast czekać na rozwój wydarzeń, pomógłbyś mi rozszyfrować kto maczał palce w zabójstwie mojej córki. Od tego powinniśmy zacząć, to może być kluczowe w tej sprawie.
-W porządku Marcus. Jestem z tobą.
-Jeszcze jedno Lans. Jeśli będziesz miał okazję – pomścij moją córkę.
-Z przyjemnością – odpowiedział Lans, sprawiając tym ogromną ulgę, Wielkiemu Paladynowi.
Lans wyszedł ze spotkania z Dulończykiem bardzo zadowolony z tego, żę znalazł nowego sojusznika. Podekscytowany wrócił do domu. Nie patrząc na czas, po prostu rzucił się na łóżko i zasnął. Następnego dnia Lans wyruszył Tłustego Dzika. Nie zależało mu na spotkaniu Brada i Carrusa, ponieważ chciał tylko porozmawiać z Janusem Ekslerem, który ponieważ był świetnym informatorem, mógł być pomocny w schwytaniu morderców Rosie. Lans otworzył drzwi od karczmy i wszedł do środka. Przynajmniej w Tłustym Dziku nic się nie zmieniało. To co stanowiło o klimacie karczmy pozostało: był znakomity alkohol, biuściaste kelnerki i świetni karczmarze – Ekslerowie. Lans podszedł do lady i zapytał Ludwika, gdzie może znaleźć jego syna. Po krótkiej rozmowie, paladyn przeszedł na zaplecze i tam właśnie spotkał Janusa Ekslera. Uścisnęli sobie życzliwie dłonie, gdyż znali się od dawna i usiedli przy stoliku, na którym stał nieodłączny element karczmy, czyli piwo. Janus był młodym chłopakiem, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, jednakże był bardzo inteligentnym i sympatycznym rozmówcą. Pracował dzień i noc w karczmie pomagając ojcu, a od czasu do czasu wyruszał na Dulońską arenę przyglądając się walczącym i stawiając na nich swe niezbyt duże pieniądze. Lans nie miał ochoty na niepotrzebne gadanie, czas deptał mu po piętach, więc przeszedł od razu do sedna.
-Janus, nie owijajmy w bawełnę, jesteś najlepiej poinformowanym człowiekiem w Dulonie. Co wiesz o śmierci Rosie, dziedziczki tronu? – zapytał od razu Lans.
-Oczywiście, mam swoje podejrzenia, jednakże nie mam jeszcze pewnych dowodów. Jakby ci to powiedzieć, to trochę ryzykowne… - wahał się Janus.
-O co chodzi?
-Podejrzewam o to króla Kena II. To on wysłał tych morderców.
-Nie martw się Janus, bo ja tak samo uważam.
-Naprawdę? Wiesz przejęcie władzy absolutnej i tak dalej.
-No właśnie, cieszę się, że przynajmniej ty mnie rozumiesz.
-A co z twoimi przyjaciółmi Bradem i Carrusem?
-Oni? Nie wierzą mi, mimo że tak dobrze się znamy. Chrzanić ich – Lans był zdenerwowany.
-Rozumiem. Niewielu mieszkańców tak naprawdę widzi jakieś zmiany. To smutne.
-Marcus Dulończyk prosił mnie o zbadanie okoliczności śmierci jego córki. Pomożesz?
-Córki? A żony nie?
-Słucham? Nie rozumiem – paladyn był szczerze zdziwiony.
-To ty nic nie wiesz? Dziś w nocy zamordowana została żona Marcusa – odparł poważnie Janus.
-Ale…jak to możliwe? To straszne, przecież człowiek nie może wytrzymać takich strat – córka i żona na raz.
-To daje kolejne powody by sądzić, że nie był to przypadek, zbieg okoliczności. Te morderstwa są powiązane. Na pewno wiesz, że Wielki Paladyn jest doświadczonym dowódcą, świetnym wojownikiem. Jest także bardzo oddany królowej. Już łapiesz? Myślę, że może chcą po kolei zniszczyć wszystko co związane z królową – w tym także paladynów. Chcą chyba zmiażdżyć Marcusa psychicznie, a może go sprowokować, jeszcze nie wiem.
-Nieprawdopodobne. Jestem przerażony tym co dzisiaj usłyszałem. Dziękuje ci za wszystko Janus. A i jeszcze jedno. Koniec przymykania oka na morderstwa, koniec tych politycznych gierek. Od teraz do akcji wkraczam ja i doprowadzę to do końca, a jeśli będzie trzeba oddam życie za królową i Andarię. – bohatersko zakończył paladyn.
-Lans, jesteś naprawdę świetnym człowiekiem, a w twoim ciele wciąż widać paladyńskiego ducha. Oddać życie za królestwo to czyn wielki i godny tylko największych herosów wybranych przez samego Boga.
-Dziękuje ci za te słowa Janus.
-Lans, jeszcze jedno – nie poradzisz sobie bez wsparcia przyjaciół, pamiętaj tylko razem możecie uratować Andarię – zakończył poważnie.
-Zapamiętam to Janus. – Lans wyszedł nie tyle przerażony wieściami o śmierci żony Marcusa, ale rozgniewany i gotowy zabić tego co dokonał tych czynów. Wtedy nie wiedział jeszcze, że będzie musiał zabijać dużo. Ale czasami trzeba porzucić skrupuły i zabijać za swą ojczyznę.


Rozdział 2
Wyjazd z Dulonu

Lans został obudzony stukaniem do drzwi. Niechętnie zrzucił z siebie pierzynę i poszedł otworzyć. Kiedy otworzył drzwi ujrzał Brada, który wyglądał inaczej niż zawsze. Nie był wesoły i beztroski, jak miał w zwyczaju, emanował od niego smutek.
-Lans, chciałbym cię przeprosić za to, że ci nie wierzyłem. Usłyszałem o śmierci żony Marcusa i wtedy uświadomiłem sobie jakim byłem idiotą. Spisek widać jak na dłoni. Lans wiem także, dlaczego tak naprawdę chcesz się tym zająć. Zatęskniłeś za byciem paladynem, za spiskami, walką. Masz już dosyć swego nudnego życia. – przemówił pierwszy Brad
-Chyba masz rację przyjacielu. Cieszę się, że mi uwierzyłeś Brad. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. No to co robimy? Gdzie zaczynamy śledztwo?
-Powinniśmy… wyjechać z Dulonu. Carrus czeka już na nas w stajni.
-Że co? Przecież to tutaj zdarzyły się te wszystkie morderstwa, gdzie ty zamierzasz wyjeżdżać. O nie…już wiem co wy knujecie – zamierzacie polować na tego złotego smoka. Mamy tutaj zamach stanu, a ty chcesz poszukiwać przygód. Po za tym uwierz mi – lubię swoje ręce i nogi i nie chcę ich stracić w walce z jakimś potwornym smoczyskiem. Przychodzisz tu i przepraszasz, a za chwilę dążysz znów do kłótni? – Lans był wyraźnie zdenerwowany.
-Widzę, że dużo dla ciebie znaczy ta sprawa. Tym bardziej powinniśmy wyjechać z Dulonu. Posłuchaj mnie przez chwilę. Czego się na razie dowiedziałeś?
-No ten…
-Czego?!
-No jeszcze niczego.
-I niczego się nie dowiesz, bo ta sprawa jest za bardzo świeża. W Dulonie jest teraz niebezpiecznie, ci którzy są za to odpowiedzialni na pewno już wiedzą, że coś skumałeś. Będziesz świetnym celem. Po drugie walka ze smokiem będzie świetną przygodą, która przyniesie nam duże pieniądze. A wiesz, że w dzisiejszych czasach za informacje trzeba wysoko płacić, bez nich nie damy rady królowi. Po trzecie podczas podróży zamierzam wstąpić do mojego starego mentora – Randolpha. Jest bardzo mądry i na pewno poradzi nam co mamy zrobić.
Lans przez chwilę jakby się wahał, ale przywołał słowa Janusa.
„Nie poradzisz sobie bez wsparcia przyjaciół, pamiętaj tylko razem możecie uratować Andarię.”
Chwilę się zastanawiał, po czym skapitulował.
-W porządku Brad. Ruszajmy.
-Cieszę się Lans, że znów jesteś ze mną.
-Ja też się cieszę Brad. Ja też.

* * *
Trzej przyjaciele wyruszyli o świcie zaopatrzeni w żywność i odpowiedni ekwipunek. Lans miał ze sobą nieodłącznego przyjaciela – swój piękny, srebrny miecz Zamieć, który otrzymał od swojego ojca. Na sobie miał lekkie ubranie, ale w kufrze miał przygotowaną swą starą paladyńską zbroję. Brad natomiast wziął krótki miecz i kompozytowy łuk. Carrus był najbardziej wyposażony, w końcu był łowcą smoków. Na sobie miał ciężką zbroję, a w gotowości trzymał swój ogromny miecz, którego nazywał Pogromcą Smoków. Miał również zapakowany kufer z eliksirami, ziołami i ostrym sztyletem do oprawiania smoczych łusek i skór. Wszyscy trzej poruszali się konno, Brad i Carrus jechali na brązowych, Lans wybrał białego. Według danych Carrusa i informacji zdobytych od Ekslerów, złoty smok znajdował się u podnóży Gór Aerondu, niedaleko miasteczka Fuxler. Była to średnia odległość od Dulonu, niecałe pięćdziesiąt mil. Wojownicy jechali cały dzień, a w nocy rozbili obóz na polanie. Kolejnego dnia wyruszyli dalej i wieczorem zbliżali się już do Fuxler.
-Wiesz gdzie mieszka ten Randolph? – zapytał Lans.
-Jeśli nie zmienił adresu to tak – odpowiedział Brad.
-Fuxler to naprawdę urocze miasteczko – rzekł Carrus.
-To prawda. Widać już stąd góry. Ruszajmy zanim zajdzie słońce. Randolph nie mieszka w samym miasteczku tylko na jego obrzeżach. Musimy skręcić teraz w prawo. Wiecie, że nazywają go Wyrocznią. Podobno…
-Pieprzysz Brad. Nikt nie zna przyszłości.
Wjechali w piaszczystą dróżkę i kilka minut nią jechali. W końcu dotarli na polanę otoczoną wysokimi sosnami i świerkami. Czuć było zapach lasu i gór. W oddali słychać było szum strumyk. Wszystko dookoła przykryte było warstwą białego, śnieżnego puchu. Było bardzo pusto i cicho. Najwyraźniej mędrzec był samotnikiem. W zasięgu wzroku znaleźć można było tylko drzewa, a do najbliższych domostw była długa droga. Niemniej jednak miejsce to było bardzo urocze, ale także przerażające.
„Nie chciałbym chodzić po tych lasach w nocy” – myślał Brad
Pośrodku polany znajdowała się drewniana chata. Była stara, ale wyglądała na zadbaną. Przyjaciele podjechali i zeszli z koni. Brad podszedł pierwszy i zapukał. W drzwiach ukazała się piękna, młoda dziewczyna o brązowych oczach i włosach tego samego koloru. Usta miała czerwone, a cerę bardzo jasną. Uśmiechnęła się szeroko i zagadnęła.
-Ach to wy. Ojciec was oczekuje.
-Skąd wiedziałaś, że…
-Ciii. Mądrość mego ojca jest wielka, na tyle, że czasami potrafi on przewidzieć to co się wydarzy. Wszystkiego dowiecie się w środku.
Dopiero teraz Lans dokładnie przyjrzał się dziewczynie. „Jest piękna” – pomyślał. Ciekawe jak ma na imię. Brad zauważył dziwną, rozanieloną minę Lansa i chyba zrozumiał co chodzi mu po głowie.
-Ładna ta dziewczyna. Widzę jak na nią patrzysz. Tylko nie przeginaj, bo stary Randoph zamieni cię w żabę – szepnął mu do ucha Brad.
-Wypchaj się – powiedział Lans, ale zrobił to ze śmiechem i dalej miał błogą minę.
Wszyscy weszli do wielkiej izby w której w kominku wesoło trzaskał ogień. Tuż przy kominku w miękkim fotelu siedział Randolph. Lans wcześniej śmiał się w myślach, gdy Brad opisywał jego mądrość, jednak teraz sam wpatrywał się jak dziecko w mędrca. Miał w sobie coś dobrego, coś przez co wyglądał jak miły dziadziuś, sprawiał wrażenie bardzo sympatycznego człowieka. Z drugiej strony wyglądał potężnie i bardzo inteligentnie. Mentor mógł mieć około sześćdziesięciu lat, jednak nie wyglądał na zmęczonego życiem. Włosy miał długie, do pasa, całe siwe. Ciężko można sobie wyobrazić, że w takiej dziczy, w drewnianej chacie mieszka ktoś tak majestatyczny i interesujący.
-Witajcie wędrowcy – Randolph odezwał się pierwszy.
-Witaj mistrzu – odparli chórem.
-Darujmy sobie grzeczności, czujcie się jak u siebie w domu – odparł mędrzec, choć teraz jego słowa brzmiały bardziej jak sympatycznego dziadziusia. To było zadziwiające, ta jego podwójna osobowość – pomyślał Lans – Jestem ciekawy jak ze spokojnego dziadka zmienia się w groźnego maga.
-Wiem kim jesteście. Witaj Brad, mój stary druhu. Dawno cię nie widziano w Fuxler. Pewnie od spokojnej, góralskiej wioski wolisz wygodne, pełne kobiet życie w stolicy. – starzec uśmiechnął się zawadiacko.
-Ja…
-Oj przestań Brad, mnie nie oszukasz. I tak cię lubię, chociaż mógłbyś trochę przystopować z takim trybem życia. Carrus – nie znam cię osobiście jednak Bóg opowiadał mi o tobie. Witaj w moich progach łowco smoków – w jego głosie było coś takiego co nie pozwalało wątpić w jego słowa.
-Witaj, panie – w głosie Carrusa nie było przesadnej życzliwości.
-I na koniec zostaje nam paladyn i wojownik – Lans. Wiele o tobie słyszałem. Twe czyny świadczą o tym, że jesteś mężnym człowiekiem i na pewno jeszcze o tobie usłyszymy. Być może Wybraniec… to właśnie hmm, tak to by było możliwe.
-Wybraniec?
-Za chwilę mój drogi chłopcze.
-Dziękuje za wcześniejsze słowa, panie.
-W porządku. Pewnie poznaliście już moją córkę Annę.
„Anna, to takie piękne imię” – myślał Lans. Miał wrażenie, że ona na niego spojrzała i się uśmiechnęła. A może tylko mu się zdawało.
-O wszystkim porozmawiamy przy kolacji. Brad, Carrus chodźcie ze mną do stajenki. Nakarmimy konie. Lans, zostaniesz z Anną i przygotujecie kolację.
Lansowi serce mocniej zabiło. Nie kochał żadnej kobiety od…służby w szkole wojskowej, czyli bardzo dawno temu. Tymczasem ta dziewczyna sprawiała, że rycerzowi mocniej biło serce i trzęsły się ręce – myślał podekscytowany Lans.
-Mieszkasz tylko z ojcem? – zapytał paladyn.
-Tak. Nie znałam matki. Zaginęła gdy byłam mała – smutno odparła dziewczyna.
-Zaginęła? Co to znaczy?
-Wciąż żyje. Odeszła od nas. Tak mówi tata. To bardzo mądry człowiek.
-Tak to prawda.
-Podaj mi nóż.
-Słucham?
-Przecież mamy robić kolację.
-No tak.
-Jesteś bardzo zabawny Lans. – na dźwięk swojego imienia wojownika przeszedł ciepły dreszcz.
-Dzięki. Anno, opowiedz mi o sobie.
-Co tu opowiadać. Jestem tylko prostą dziewczyną ze wsi, chociaż mój ojciec jest mędrcem. Mieszkamy niedaleko Fuxler, wspaniałego miasteczka. Nie ma piękniejszego miejsca na świecie.
Lans przypomniał sobie, że kiedyś to samo mówił o Dulonie.
-Na co dzień zajmuję się domem: sprzątam, gotuje. Niedaleko domu mamy warzywniak, a kiedy jest sezon sprzedajemy na targu w Fuxler. Nigdy nie zaznaliśmy głodu, ale za bogato to nie żyjemy. A co z tobą Lans?
-Ja jestem wojownikiem z Dulonu.
-Jak tam jest?
-Dulon jest wspaniały. No więc, kiedyś byłem paladynem. Odszedłem jednak, opowiem ci kiedyś dlaczego.
-Opowiedz teraz.
-Musiałabyś mnie zachęcić.
-Taka zachęta wystarczy? – zagadkowo zapytała dziewczyna i pocałowała Lansa w usta.
Mężczyzna był bardzo zaskoczony.
-Potrafisz rozgrzać mężczyznę – wyrzucił z siebie.
-Teraz ty pokaż co potrafisz – zalotnie powiedziała Anna.
Lans przechylił dziewczynę. Pochylił się nad jej piękną twarzą i pocałował gorąco. Całował jak nigdy dotąd. Nie myślał już o niczym innym. Byli tylko oni, Anna i on. Jego serce waliło mocno jak nigdy, a całe ciało przechodziły gorące dreszcze. Na chwilę oderwali się od siebie, wyglądali na zawstydzonych.
-Przepraszam. Poniosło mnie – odparł speszony Lans.
-W porządku to było miłe. Teraz musimy zrobić jedzenie. Ale jeszcze wrócimy do tej rozmowy – rzekła Anna.
Oboje zaczęli przygotowanie posiłku, wyglądali na lekko speszonych swoim zachowaniem. Chociaż znali się dopiero kilkadziesiąt minut, Lans czuł, że bardzo lubi Annę. Jego myśli były jednak zmieszane i niejasne. Jest od ciebie z dziesięć lat młodsza – myślał głosik w jego głowie. To nieważne – starał się zaprzeczać samemu sobie. Ale…
-Oj zamknij się – powiedział sam do swojej głowy Lans i przestał się tym zamartwiać.
W tym samym czasie drzwi do chałupy otworzyły się i ukazali się w niej Randolph, Brad i Carrus.
-Już jesteśmy – krzyknął od drzwi Brad.
Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęli jeść.
-Anno zapomniałaś dodać listka menasy. Zawsze go dodajesz. Co cię tak rozproszyło ? – zagadkowo powiedział mędrzec.
O nie, przecież on bardzo dużo wie. A jeśli wie, że całowałem się z jego córką. – pomyślał Lans. W tym samym czasie przypomniał sobie o tym jak mędrzec przewidział ich przybycie. Nagle stracił ochotę na jedzenie. Mędrzec jednak jakby chcąc go uspokoić odrzekł.
-Dobrze nie wnikam w to. A więc, mówmy sobie szczerze. Wiem co przyprowadziło was do Fuxler. Chcecie zapolować na złotego smoka.
-Tak, to prawda.
-Wielu przed wami próbowało i tyle samo wielu zginęło. Nie mi decydować o waszym losie, jednakże wiedzcie, że ostrzegałem was.
-Mistrzu, przepraszam, ale ja dobrze znam się na zabijaniu smoków. – spokojnie powiedział Carrus.
-Łowco smoków, nie będę cię uczył pokory, a nie chcę cię też obrazić, ale nie pomogą te wasze zwykłe sztuczki na złotego smoka. Na niego potrzeba sposobu.
-Czyli?
-Ja jestem tylko starym pustelnikiem, a nie ekspertem od zabijania stworów. Zanim wyruszycie do podnóży gór, porozmawiajcie z elfem Eondilem. Zazwyczaj siedzi przy ognisku w lesie, kilka mil stąd. Wie wszystko o złotym smoku, może wam pomóc.
-Dziękujemy za rady mistrzu.
Wszyscy w spokoju zjedli wieczerzę i udali się na spoczynek.
Lans nie mógł spać. Myślał na przemian o tym co wydarzyło się między nim a Anną i o złotym smoku. W końcu zasnął, ale nie spał spokojnie. W jego walczył ze złotym smokiem. Smok zionął ogniem, ale Lans odskoczył. Ciął w paszczę potwora, a ten zaryczał wściekle. Nagle smok podfrunął i swoją łapą złapał Annę, która stała nieopodal miejsca walki. Zaryczał triumfalnie i wrzucił ją do swej ogromnej paszczy.
Lans obudził się zlany potem. Przez długi czas oddychał ciężko i nie mógł się uspokoić. W końcu zasnął i spał już aż do rana.
Kiedy nastał świt, wszyscy szybko zerwali się z łóżek. Ubrali się szybko i po zjedzonym posiłku szykowali się do odjazdu. Brad i Carrus rozmawiali z Randolphem w stajni, a Lans stał przy drzwiach chaty. Nagle podeszła do niego Anna i chwyciła go za rękę.
-Spotkamy się jeszcze kiedyś? – zapytała paladyna.
-Nie wiem – odrzekł krótko Lans.
-A chcesz tego?
-Bardzo.
-Opowiesz mi kiedyś, dlaczego odszedłeś od paladynów?
-No jasne – powiedział wesoło Lans i pocałował w policzek dziewczynę.
Zauważył to mędrzec, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Podszedł do paladyna.
-Żegnaj Lans. Na pewno jeszcze kiedyś się zobaczymy.
-Na pewno mistrzu.
Jedno do dziś trapi Lansa. Był wprost pewien, że starzec do niego mrugnął.
* * *
Lans, Brad i Carrus ruszyli przed siebie w gęsty, sosnowy las. Choć był dzień, w lesie było bardzo ciemno. Poruszali się wolno, dokładnie badając teren. Lans zastanawiał się teraz iż wskazówka Randolpha była bardzo słaba. Nie wiedzieli dokładnie gdzie znajduje się elf. „Władza Andarii wisi na włosku, a ja uganiam się za elfem” – myślał. Skąd mieli wiedzieć, czy za drzewem nie czai się niebezpieczeństwo?
„Tak, to nie był najlepszy pomysł. Po za tym jak przyjmie nas elf?”
Lans mógł mieć wątpliwości, gdyż elfy nie żyły w dobrych stosunkach z ludźmi. W ogóle z innymi istotami. „Obchodzą ich tylko oni, las i muzyka. Egoistyczne istoty” – myślał paladyn. Jednakże musiał przyznać, iż elfy może i nie miały wspaniałego charakteru, jednakże były naprawdę genialnymi istotami. Znana na całym świecie była nie tylko ich uroda i długowieczność, ale też znajomość prawie każdej dziedziny sztuki, nauki czy architektury. To właśnie ich wspaniałymi budowlami, zbudowanymi z marmuru i ze strzelistymi wieżami, pokrytymi niebieskimi dachówkami, zachwycały się inne istoty Andarii. Elfów na Północnym Kontynencie było bardzo mało, większość tych istot była zgromadzona w kraju elfów Coerondith na południowy zachód od Darionu. Coerondith były wyspami, o których ludzie mówili „raj na ziemi”. Jednakże aby uzyskać wstęp na Elfie Wyspy należało być elfem lub mieć zezwolenie elfa z Rady. Lans wyrwał się z tych myśli, gdyż zauważył, że jego towarzysze zatrzymali się.
-Co się stało, czemu stajemy? – zapytał ich.
-Zobacz tam. Ognisko – powiedział Brad.
Rzeczywiście, tuż przed nimi rozpalony był ogień.
-Coś cicho. Za cicho – rzekł Lans.
Podeszli pod miejsce w którym palił się ogień. Lans szedł pierwszy. Nagle zza drzewa wyskoczyła postać i kopniakiem zwaliła paladyna. Był to mężczyzna. Przyłożył Lansowi miecz do gardła. Brad i Carrus zesztywnieli i nie wiedzieli co mieli począć. Paladyn źle go ocenił. To nie był mężczyzna. Był to wysoki elf ze srebrzystymi włosami do pasa, ze spiczastymi uszami, ubrany w zielony kubrak i spodnie tego samego koloru. Za plecami narzucony miał piękny łuk. Choć Lans, nigdy wcześniej go nie widział, wiedział kto to jest. To był Eondil.


http://i1118.photobucket.com/albums/k611/GRIME2011/ForJohn.png

» Character Card
Kliknij w powyższy obrazek

» Streak
1 - 2

» Achievements

» Moveset

Sitout Suplex Slam, Diving Leg Drop, Slingshot Leg Drop, Spinning Wheel Kick ,Armbar, Missle Dropkick, Dropkick, Leg Drop, Buldog, Suplex, European Uppercut, Tornado DDT, Springboard Plancha, School Boy, Sunset Flip, Monkey Flip, Back Suplex, Hip Toss, Body Slam

Robię sobie wielu wrogów, to fakt. Ale niczego nigdy nie żałuje, mam wszystkich w dupie, mam w dupie warny i bany, za chamskie sędziowanie po mordzie. LICZY SIĘ TYLKO ZWYCIĘSTWO
TURN HEEL
Nazywam się Johnny Curtis i .. jeszcze tu namieszam

Offline

 
tabelka nWU
(Kliknij obrazek powyżej a przejdziesz do historii mistrzów nWU)

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
1704 A&D Tevragh Zeina Spacious Apartment in a very nice area