#3. Singles Match:
Mance Warner vs. Roman Reigns
Sędziowie: Stif & Rafi
Sędzia główny: Marceli
Offline
Jeszcze nie tak dawno niemalże cała publika była światkami zdarzeń, których chyba nikt nie mógł się spodziewać. Na każdym jednak to wszystko pewnie wywarło inne wrażenie. Jedno jest pewne - dostarczyłem publice emocji, których nie dostarczy im nikt inny. Może właśnie nadszedł czas pewnej rewolucji, którą zapoczątkowałem. Właśnie dlatego kochają mnie tak bardzo i staram się pokazywać względem ich tyle sympatii, ile tylko mogę, wciąż pozostając sobą. Tym prostackim wieśniakiem z południa, który jeszcze nieźle namiesza w świecie wrestling'u! Gdzieś tam w środku... Serce daje mi znać, że idę w dobrym kierunku, mając wiele szans na rozwój. W końcu to chyba podstawa, jeśli bardzo poważnie myśli się o swojej karierze, a ja od zawsze miałem w zamiarze wspinać się na same szczyty swych możliwości. Teraz jednak po tym wszystkim musiałem trochę ochłonąć... Wciąż musiałem pamiętać za tym, że już za chwilę będę musiał zmierzyć się z przeciwnikiem, który wcale nie musi okazać się zwykłym plackiem.
Tym razem sprawiałem wrażenie dość spokojnego, przygotowując się mentalnie do walki. Od stóp do głów wyglądałem na gotowego. Nawet nie ukazywałem zbyt wielu emocji, ze spokojem stojąc bardzo, bardzo blisko narożnika. W końcu moje ręce dość wyraźnie na nim spoczęły, a ja ustawiłem się w nim w dość niecodzienny sposób, niemalże przylegając do kornera. Kamera skierowała się prosto na mnie, a ja zawiesiłem na niej swój uważny wzrok, wytrzeszczając swoje oczy naprawdę dziko. Roman zostanie dzisiaj zjedzony jak kurczak z KFC!
Offline
Przeciwnik nie wszedł do walki. Wygrywa Mance. Poproszę booking z końcówka walki do 200 słów.
Offline
Pif, paf, skurwysynu! Zdychaj! - komunikat wypowiedziany w myślach, jednak dający naprawdę sporego kopa do działania. Po wyrazie mojej twarzy Roman, mierząc się ze mną na spojrzenia, mógł go nawet zrozumieć.
Z góry założyłem, że wygram tę walkę, mimomimo że w środku wciąż czułem się zawiedziony jej stypulacją.
Fani jednak przed samym pojedynkiem wskazali tego, kto wygra. Chyba spodobałem im się przez mój poprzedni występ. Zdecydowanie hałas, w którym słychać było doping mojej osoby, przytłumił wyznawców Romka.
Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że dziś może wcale nie być tak łatwo i w ringu wciąż może zdarzyć się dosłownie wszystko. W końcu to wrestling.
Wytrzeszczając oczy, zbliżyłem się do przeciwnika, gdy tylko usłyszałem dźwięk uderzenia w gong. Można zaczynać! Uśmiechając się szeroko, ruszyłem na oponenta, wchodząc z nim w klasyczne zwarcie, które zakończyło się nieprzyjemną przepychanką. Wielki, Samoański Wojownik wpakował mnie w narożnik, a ja lekko potrząsnąłem głową, mrużąc oczy ze zdumienia.
Kurwa, niemożliwe! Nie tak miało być! Skurwiel dostanie dziś wpierdol! Oj, dostanie! - wypowiedziałem pod nosem słowa, które miały okazać się lekarstwem na sukces. Inaczej zadziałać jak zimne piwo, bądź shot wódki z lodem w upalny dzień. Roman przez momencik z groźnym spojrzeniem obserwował moją osobę, śmiejąc się i dając znać, że nic tutaj nie ugram, cofając się później kilka kroków. Wtedy wystartowałem na niego z ogromną agresją i wyprostowaną ręką usadziłem go na matę - Lariat! Któżby spodziewał się czegoś takiego?!
Jeden... Dwa... Trzy! Znów wygrałem. Zwykłe wieśniaki też mogą osiągać sukcesy!
Offline